śpiewała po prostu jestem
Karolina Czarnecka śpiewała "Hera, koka, hasz, LSD", dziś jest matką. Od kiedy Karolina Czarnecka zasłynęła swoją interpretacją utworu "Heroina i kokaina" minęło dokładnie 9 lat. Przez ten czas w życiu aktorki wiele się zmieniło. Okazuje się, że pod koniec 2022 roku artystka została mamą, o czym poinformowała swoich fanów
Płońszczak NA DOBRY DZIEŃ - 31.07.2023 „Motylem jestem. Na, na, na, na, motylem jestem” - śpiewała Irena Jarocka. Chcecie mieć lato z motylami?
– Gdy nie ma mnie na scenie identyfikuję się jako kobieta. Czuję się niezwykle kobieca – taka po prostu jestem. Gdy występuję, a także w moich nagraniach, nie chcę być ograniczona przez te konstrukty. Muzyka jest o czymś wiele większym.
"Po prostu jestem" Niby nic tylko jeden uśmiech jedno spojrzenie błękitnych oczu jeden dotyk aksamitnej dłoni która jest tuż obok. Niby nic a znaczy tak wiele dać komuś cząstkę siebie wielką siłę małym gestem czułym światełkiem tym, że po prostu jestem. Michał Szewczyk . zdj. pixabay.com
Po Argentynie Taylor Swift zawitała do Brazylii, gdzie planowo ma dać po trzy koncerty w Rio de Janeiro i São Paulo. Pierwszy z nich jest już za nią. Niestety przed piątkowym występem 17 listopada zmarła jedna z fanek piosenkarki. Artystka dowiedziała się o tym, kiedy już zeszła ze sceny.
nonton birth of beauty sub indo bioskopkeren. Wybór tego, co ma znaczenie, jest najtrudniejszą rzeczą na świecie - uważa Urszula, piosenkarka i autorka tekstów, która 9 kwietnia zaśpiewa w na początku Pani muzycznej przygody był… prawda. Chciałam śpiewać i tańczyć już jako małe dziecko. Mój ojciec był zakochany w akordeonie i wymyślił sobie, że któraś z nas będzie na nim grać. Instrument przejęłam po siostrze, ale dzięki lekcjom gry na akordeonie i pianinie w ognisku muzycznym trafiłam do studia piosenki. To tam profesor Adolfina Szałańska uczyła śpiewu. Słyszałam, że ktoś śpiewa, że coś się dzieje i któregoś dnia tam po prostu weszłamI co było dalej?Profesor Szałańska oprócz zajęć z emisji głosu przygotowywała nas też do występów przed publicznością i w rezultacie jako 15-latka wzięłam udział w eliminacjach do Festiwalu Piosenki Radzieckiej. W tamtych czasach był to jedyny festiwal, w którym mogli brać udział śpiewający amatorzy. Wygrywałam wszystkie eliminacje. Dyrektor muzyczny festiwalu Stefan Rachoń trzymał za mnie kciuki, ale poradził, abym nie spieszyła się tak bardzo z wejściem w ten muzyczny kierat. Tak więc dopiero po dwóch latach wygrałam finał festiwalu w Zielonej Górze. Profesor Aleksander Bardini wręczając „Złoty samowar” powiedział, że podejrzewa, iż byłabym dobrą aktorką śpiewającą. Życie pokazało, że stało się jednak inaczej. Śpiewam zawodowo, a aktorką amatorką Zielonej Górze było Opole?Razem ze „Złotym samowarem” otrzymałam szansę występu w Opolu, ale z nieznanych mi do tej pory powodów zmieniono mi w ostatniej chwili piosenkę i zaśpiewałam poważny utwór „Umieć żyć”. Po Opolu mój zapał do branży muzycznej ostudził się nieco i postanowiłam zdawać na Uniwersytet Marii Curie-Skłodowskiej w potrafię pojąć fenomenu „Konika”, ale okazał się on strzałem w dziesiątkę, bo przecież każdy ma w sobie coś z dzieckaCo Pani wybrała?Wychowanie muzyczne. Egzaminy praktyczne były popisem gry na fortepianie, a nie na akordeonie. Było to dla mnie spore wyzwanie. Musiałam w szybkim tempie doszlifować umiejętności pianistyczne. Pamiętam, że na egzaminie grałam chyba Mozarta i wyrywkowo gamy. Gdy byłam na pierwszym roku, otrzymałam propozycję wystąpienia w zespole wokalnym poznaniaka Ryszarda Kniata, towarzyszącym wykonawcom zagranicznym podczas festiwalu w Sopocie w roku 1980. Na tym samym festiwalu występowała Budka Suflera z Izą Trojanowską. Może to był zbieg okoliczności, a może przeznaczenie, ale rok później Iza już z Budką nie śpiewała, a Rysiek wpadł na pomysł, aby namówić Romka Lipko na wspólne nagrania ze odbyły się w Poznaniu w ówczesnym studiu nagraliśmy pierwsze piosenki, które Romek napisał dla mnie. Były to „Fatamorgana 82” oraz „Bogowie i demony”. Jerzy Janiszewski z Polskiego Radia Lublin wymyślił, abym była tylko Urszulą. Bez przyszła pierwsza płyta?To była „Urszula”. Pochodząca z niej piosenka „Dmuchawce, latawce, wiatr” w konkursie Polskiego Radia została przebojem roku. Nawet doczekała się wersji anglojęzycznej jako „Slowly Walking” i weszła na listę przebojów Radia się Pani niezwykle popularną wokalistką?Występowałam z Budką. Wychodziłam na swoje cztery piosenki. Z Krzysiem Cugowskim śpiewałam „A po nocy przychodzi dzień” oraz „Cień wielkiej góry”, a z Felicjanem Andrzejczakiem „Noc komety”. Może nie miałam dużo pracy, ale koncertowałam z zespołem, na który przychodziło dużo z czasem pojawiła się Pani na wielkim „Alabamie” Budka i ja zagraliśmy siebie. Natomiast Urszulę w „Och, Karol” wymyślił sobie reżyser Roman Załuski, którego, jak twierdził, oczarowała moja piosenka i ja sama. Ale wróćmy jeszcze na chwilę do Poznania. To tutaj działała założona przez Ryszarda Kniata grupa Klincz. Po kilku latach pracy z Budką chciałam zrobić coś innego. Szukałam czegoś i zaczęłam współpracować z Klinczem. Nagrałam z nimi piosenki „Jak lodu bryła” oraz „Pod Latarnią”. W 1987 roku pojechała Pani do Stanów z Budką. Przygotowaliśmy cały materiał po angielsku, ale kiedy zobaczyliśmy, że na nasze koncerty przychodzi przede wszystkim Polonia, wróciliśmy do języka polskiego. Wróciliśmy i znowu wyjechaliśmy. Chciałam się w Stanach trochę zatrzymać i wtedy też zaczęłam śpiewać odważniej, mocniej, a Staszek Zybowski wyczuł we mnie tę chęć buntu w nagraliśmy nową, piękną pieśń. Bardzo spójną ze mną. Brzmię w niej bardzo osobiście. Śpiewam o miłości...Ale wkrótce włączyła Pani do swojego repertuaru popularną piosenkę „Konik na biegunach”...Jeszcze w Stanach poznaliśmy Michała Hochmana, który przypomniał nam tę wersję swojego przeboju. Staszek też pamiętał „Konika” z czasów, gdy grało go się na weselach i studniówkach, i wpadł na pomysł, aby tę piosenkę nagrać na nowo. Nie potrafię pojąć fenomenu „Konika”, ale okazał się on strzałem w dziesiątkę, bo przecież każdy z nas ma w sobie coś z małego dziecka. Ta piosenka łączy po prostu ta znalazła się na płycie „Biała droga”, która właśnie została wznowiona i z którą wiąże się aktualna trasa latach 90. zdobyła ona status multiplatynowej płyty. W tej chwili liczba sprzedanych krążków się pewnie podwoiła. To jest niebywale, a stało się to w czasach, kiedy kwitł nielegalny handel płytami na stadionach, więc sprzedanych płyt może być dużo więcej. Gdy była Pani na topie, trzeba było zmierzyć się z chorobą i śmiercią męża...Tego nikt nie przewidzi. Od pierwszej operacji minął rok. Potem było drugie, ostateczne uderzenie. Ten rok był nam podarowany. Staszek [Stanisław Ludwik Zybowski (1953-2001) - red.] bardzo dużo pracował, nagrał podkłady muzyczne do swojej solowej płyty, na którą chciał zaprosić różnych wokalistów. Miał dużo pomysłów. W sierpniu dostałam w Sopocie „Bursztynowego słowika”, w listopadzie już nie żył. Do samego końca występował na scenie. Mieliśmy nadzieję, że uda się wymknąć śmierci. Ale się nie udało. Niedawno zmarł David Bowie, który też do końca był niezwykle aktywny i uświadomiłam sobie, jakie to ważne, że zdarzają się tacy odważni ludzie, muzycy, którzy potrafią zaglądać w przepaść, zobaczyć, co tam jest, i jeszcze zdążyć nam o tym Pani brała siłę, aby przejść przez te trudne wydarzenia?Oboje byliśmy mocnymi ludźmi. Ja do tej pory jestem silną dziewczyną. Nie żyję w świecie bajek, twardo stoję na ziemi, aczkolwiek uwielbiam marzyć. Myślę, że umiem kochać bezwarunkowo. Wyczuwam prawdziwe uczucia i to mi pomaga. Drugą Pani wielką miłością jest Tomasz Kujawski?Gdyby nie to, że z Tomkiem znaliśmy się wcześniej, że razem jeździliśmy na koncerty i byliśmy przyjaciółmi, że był w ciężkich chwilach blisko, ta miłość mogłaby się nigdy nie rok 2016. Nad czym Pani aktualnie pracuje?Rok temu rozmawiałam z Jerzym Owsiakiem. Powiedziałam, że zbliża się 20-lecie „Białej drogi” i chciałam to jakoś uczcić. Jurek powiedział - zacznijcie to świętowanie u mnie. Tak się stało i zagraliśmy „Białą drogę” na ostatnim Przystanku Woodstock. Okazało się, że ta muzyka wciąż ma wielką siłę i elektryzuje kolejne pokolenia młodych ludzi. W tym roku postanowiliśmy więc zorganizować serię koncertów klubowych z muzyką z „Białej drogi”. W Stanach Zjednoczonych często graliśmy w klubach. Wiem, że takie koncerty mają niepowtarzalną atmosferę.„Biała droga” ma już 20 lat. A czy w najbliższym czasie pojawią się jakieś nowe piosenki Urszuli? Cały czas pracujemy w studio. Ostatnio nagraliśmy nową, piękną pieśń. Bardzo spójną ze mną. Brzmię w niej bardzo osobiście. Śpiewam oczywiście o miłości, ale również o tym, że wybór tego, co ma znaczenie, jest najtrudniejszą rzeczą na świecie. O tym, by dostrzegać, że to, co mamy jest ważne i wartościowe i trzeba o to dbać. Troszczyć się. Czym zajmuje się Pani, gdy nie śpiewa i nie jest w trasie?Staram się zająć młodszym synem Szymonem, ponieważ absolutnie na to zasługuje. Ma 12 lat i będzie zdawał do gimnazjum. Rano jeździmy na basen. Zrywamy się na zmianę z Tomkiem o piątej i jedziemy. Nie naciskamy na Szymona, że musi zwyciężać. On nie musi być pierwszy. Ważne jest, by dla siebie poprawiał wyniki. Ma swojego trenera, a więc ma autorytet poza domem. Jeździ na zgrupowania. Dla chłopaka w jego wieku to fajna sprawa. Czytam też dużo książek. Lubię dobre filmy, jogę, starszy Piotr, który swego czasu zajmował się ścigaczami?Ścigacza sprzedał. Bóg mnie wysłuchał. Ma teraz samochód terenowy, którym jeżdżą po rzekach i błotach. Lubi ekstremalne sytuacje, ale to jest zodiakalny Bliźniak, więc naturę ma trochę dwoistą. Lubi też spokój. Ma trzy ule i razem ze swoją dziewczyną zajmują się trzema psami, dwoma kotami, królikiem i pszczołami. Myślę, że z powodzeniem prowadziliby jakieś gospodarstwo agroturystyczne. Gutek [Piotr - przyp. red.] jeździ też z nami na koncerty. Dobrze mieć go w swojej ekipie. I mieć pewność, że na scenie od strony technicznej jest bez zarzutu. Kiedyś grał na bębnach…Grał, ale dawno temu przestał. Oczywiście jego umiejętność grania przydaje się bardzo, bo może sam sprawdzać ustawienia bębnów przed koncertem. Czy z Pani dorobkiem i doświadczeniem ma Pani jakieś muzyczne marzenia?Chcę cały czas się rozwijać, tworzyć i podróżować coraz dalej w głąb siebie. Chciałabym doskonalić się w tym, co robię, Zawsze wkładać w to mnóstwo serca, zaskakiwać siebie i dawać ludziom przyjemność słuchania myślała Pani o koncercie z fortepianem albo z orkiestrą symfoniczną?Właśnie zgłosiła się do nie mnie orkiestra symfoniczna specjalizująca się w muzyce filmowej. Chcą zaaranżować moje piosenki, szykuje się koncert na półtorej godziny. Cieszę się, bo to będzie coś innego i mam nadzieję a sam Poznań? Ma Pani ulubione miejsca?Lubię Maltę i znam okolice Swarzędza. UrszulaUrodziła się w Lublinie 7 lutego 1960 roku. Jest jedną z najpopularniejszych polskich wokalistek, ale i autorką tekstów . Współpracowała z Budką Suflera, zespołem Klincz i grupą 10 własnych albumów. Oglądaliśmy ją w filmach :Alabama” i „Och Karol” i „Głód serca”Stanisław Ludwik Zybowski (1953-2001)Był polskim gitarzystą i kompozytorem rockowym. W latach 1976-85 grał w zespołe Crash, z którym nagrał trzy płyty. Potem współpracował z grupą Plugawy Anonim i Grzegorzem Ciechowskim by wreszcie trafić do Budki Suflera gdzie poznał Urszulę. Z Budką nagrał płytę „Ratujmy co się da”. W 1988 po rozstaniu się z Budką załozył grupę Jumbo i stał się głównym kompozytorem Urszuli., z którą nagrał pięć płyt. Pracował też nad swoją płytą.
Natalia Przybysz na polskiej scenie muzycznej jest "od zawsze", ale jej muzyka nie przestaje być aktualna, a jedynie staje się coraz bardziej "jej". Tym razem Przybysz sięga do twórczości Kory, którą sama określa turbokobietą i zamierza się od niego uczyć właśnie kobiecości, bo w zespole ma ksywę "babcia". O tym i o kobietach kameleonach, czasach Sistars, pandemii i koncertowaniu w czasach wojny porozmawiała z Kają Gołuchowską. KG: Zaczynałaś swoją karierę w wieku 17 lat. Jak różni się Twój obecny proces twórczy od tamtego i czy masz wrażenie, że w Twojej muzyce jest "więcej Ciebie"? Natalia Przybysz: Bardzo się różni. Przy tej płycie był szczególny, bo miał on charakter współtwórczy z Korą. W czasach Sistars część naszych tekstów było po angielsku. Pamiętam, że byłam wtedy na maturze w Iowa w Stanach Zjednoczonych, miałam zajęcia z kreatywnego pisania i jak dostałam piątkę, to wiedziałam, że to jest dobre. Wtedy stwierdzałam, że to może być piosenka, a dziś wstydziłabym się tego śpiewać, bo wydaję mi się to bardzo dziecięce. Pisałyśmy też wtedy tak z Pauliną, że ja pisałam swoje zwrotki, a ona swoje. Było to kompromisem. Potem podjęłam ważną decyzję, że będę pisać po polsku. Było to pod wpływem słów babci mojego męża — Haliny, która nakrzyczała na mnie, za co jestem jej dziś bardzo wdzięczna. "Co z ciebie za buddystka, jeżeli nie piszesz dla ludzi po polsku tu i teraz?", zagrzmiała, co bardzo do mnie przemówiło. Więc czerpałam z różnych źródeł i początkowo te teksty były niespójne. KG: Z Tobą, czy ze sobą? NP: Momentami i to, i to. Później wyszła płyta "Prąd", a ja zaczęłam chodzić na terapię. Wszystko się zmieniło, znalazłam w sobie miejsce, z którego to wszystko idzie. Niektóre te teksty, w przeciwieństwie do wcześniejszych, są dla mnie nadal ważne i mam z nimi jakąś łączność. Czuję, że te piosenki są mi nadal potrzebne. Pod wpływem życia, doświadczeń, książek, filmów coraz trafniej udaje mi się wyrazić, to co chcę i czuję. Dialog ze mną i ze słuchaczami się pogłębia. Mam wrażenie, że wciąż śpiewam tę samą piosenkę; jest to zdanie Kory; a ja dodam do tego, że coraz mniej fałszuję. Wywiad z Natalią Przybysz. "Później wyszła płyta "Prąd", a ja zaczęłam chodzić na terapię" / Silvia Pogoda Foto: Kayax KG: Myślę, że ludzie nie doszacowują, jak trudno w procesie twórczym "dojść do siebie". NP: Tak, zdecydowanie. KG: To teraz przenosimy się do teraźniejszości. Piosenka "Zew" jest o kontakcie z naturą — do której wiele osób sięgało w czasach pandemii, by sobie pomóc. Jak Ty dbasz o swoją kreatywną energię? NP: To jest dziwne, ale ja nie mam poczucia, że ja muszę dbać o to. To raczej mną powoduje. To chyba było w "Biegnącej z wilkami", ludzie potrzebują tworzenia, żeby przetwarzać rzeczywistość. Przy płycie "Prąd" miałam pracownię w piwnicy, przy płycie "Światło nocne" miałam pracownię na poddaszu. Ostatnio nie mam pracowni, mam swój fragment pokoju i pianino w kuchni. Esperanza Spalding, basistka, na Instagramie ma czasami takie śmieszne relacje, gdzie robi obłędne oczy i mówi "I'm in the libretto writing mood right now" i zaczyna pisać. Miewam coś takiego. Nie organizuję sobie pracy twórczej, tylko jakoś mnie to dopada. Ja po prostu dbam o siebie. Staram się ładnie jeść, spać, ćwiczyć jogę i spędzać czas ze swoimi ulubionymi ludźmi i zwierzętami. KG: To nie Twój pierwszy muzyczny hołd dla innej kobiety. Można powiedzieć, że jesteś prekursorką modnego teraz siostrzeństwa, bo przecież "Siła sióstr". Jak myślisz o tym? Czy to, że jedna kobieta stawia na piedestale drugą, jest dla Ciebie ważne? Można powiedzieć, że jesteś prekursorką modnego teraz siostrzeństwa, bo przecież "Siła sióstr"... / fot. Kaja Gołuchowska Foto: Ofeminin NP: Myślę, że kobiety są przestrzeniami, kształtami, obszarami, kolorami, energiami, które mają swoje różne kontury wyrysowujące się w ciągu ich żyć i na podstawie doświadczeń: kobiecości, "dziewczyńskości" i "babciości". Jest coś niesamowitego w noszeniu sukienek po drugiej kobiecie albo pierścionka po babci, albo butów vintage i myśleniu o tym, ile ona w nich przetańczyła, przechodziła i przeżyła. Mam dużą satysfakcję z tego, że mam torebkę, apaszkę mojej mamy i sweter, który moja mama zrobiła na drutach w liceum. Moja mama często czesała się na Korę. To są te małe wolności, o których też jest mowa w manifeście Kory. My kobiety myślimy o sobie nawzajem, wybierając kolory, ubrania, czujemy energię innych kobiet. Mamy w sobie kocią energię, chcemy się ocierać o kształty, faktury, struktury innych kobiet. Lubimy inne wrażliwości, przeglądać się w czyichś słowach, kolorach, dźwiękach. Lubimy się przebierać, fantazjować i zanurzać w innych życiach. Kobieta ma zdolność zmieniania się, w ciągu doby, miesiąca, życia. Ja mam w sobie dużo percepcji dziecka, mam dużo łobuza i mam dużo babci w sobie. Trochę liczę na to, że koncertowo Kora pomoże mi w odnalezieniu jeszcze raz mojej kobiecości. W zespole mam ksywkę "babcia" i bardzo chciałabym "poeksplorować" swoją kobiecość, zanim naprawdę nią zostanę. Zaczynam to rozumieć, że do tego jest mi też potrzebna Kora. Ona była turbokobietą. Zobacz także: Mery Spolsky: Przyjmuję Polskę na klatę ze wszystkimi jej wadami KG: Lubię pytać moje rozmówczynie o ich relacje z mediami społecznościowymi. Ty w nich jesteś, ale nie za dużo. Świadomy zabieg, czy po prostu Cię to nie kręci? NP: To, co mnie najbardziej męczy w mediach społecznościowych, to jest to, że staliśmy się ekspertami. Na każdy temat trzeba mieć opinię i ludzie się kłócą, a nie muszą się w ogóle tym zajmować. Przed ekranem używamy oczu, które potem są gorące; jeżeli przesadzimy; i mózgu, ale nie mamy fizycznego kontaktu, nie trzymamy się za ręce, nie możemy się objąć i stwierdzić "możliwe, że ty masz rację". Nie spędzamy czasu z drugą osobą, tylko syntezą myśli i słów. Jest to wyjęte z emocji i męczące. Natomiast cudowne jest to, że informacje przychodzą do nas szybko i pojawia się świadomość globalna na temat wspólnej odpowiedzialności za to, gdzie się znajdujemy. Ja jednak jestem analogową dziewczyną i wolę rzeczywistość. KG: To ostatnie pytanie jest o rzeczywistość. Pewnie nie możesz doczekać się nadchodzących koncertów... Myślisz, że odkryjesz coś nowego w tej płycie podczas kontaktu z publicznością? Jesteś tego ciekawa? NP: Jestem bardzo ciekawa, bo to będzie takie pierwsze czytanie na żywo. Mieliśmy próby i na nich się super gra. Będą też niespodzianki na koncertach, będą rzeczy, których nie graliśmy nigdy. Z jednej strony jestem podekscytowana, że wyszła płyta i będę śpiewała koncerty, z drugiej strony jest wojna i ciężar, który nad nami wisi. Chyba będzie po prostu bardzo ludzko i intymnie. Chyba nie zamierzam się przejmować duperelami, takimi, którymi jednak się trochę przejmowałam. Będę czerpać z każdego koncertu. Nie wiem, co będzie za tydzień, za dwa. Świat jest w stanie zapalnym. Pozostaje mi się cieszyć każdym kolejnym miastem. KG: Tu i teraz. NP: Bardziej niż kiedykolwiek. "ZACZYNAM SIĘ OD MIŁOŚCI" – NATALIA PRZYBYSZ W HOŁDZIE DLA KORY "ZACZYNAM SIĘ OD MIŁOŚCI" – NATALIA PRZYBYSZ W HOŁDZIE DLA KORY Foto: Kayax W marcu miała miejsce premiera nowego albumu Natalii Przybysz pt. "Zaczynam się od miłości". Płyta zawiera niezaśpiewane dotąd teksty Kory z muzyką skomponowaną przez Natalię oraz jej zespół. Do sieci trafił również teledysk do utworu "Jest miłość". Zobacz także: Magda Boczarska do roli w "Zachowaj spokój" podeszła inaczej, bo sama jest mamą. Najnowszy polski hit Netfliksa [WYWIAD]
Agnieszka Osiecka. Groby kochanków i macochy wróżki. Niezapomniani Potrafiła w prostych słowach ująć emocje i uczucia każdego z nas. Być może w tym tkwi sekret uniwersalności jej tekstów, które śpiewane są do dziś przez kolejne pokolenia. Choć jednak tak pięknie i trafnie potrafiła uchwycić piękno codzienności w piosenkach, sama nie potrafiła się w niej nigdy odnaleźć, do końca pozostając „nieudomowioną”, jak o sobie mówiła. Niespokojny duch Urodziła się 9 października 1936 r. na warszawskiej Saskiej Kępie, z którą związana była do końca życia. Artystyczną wrażliwość odziedziczyła po ojcu, który był pianistą i matce polonistce, brakowało jednak w jej domu rodzinnym ciepła i miłości. Być może dlatego tak trudno było zaznać w życiu stabilizacji. Jako młoda studentka nie umiała się odnaleźć ani w dziennikarstwie, ani w łódzkiej filmówce, gdzie studiowała reżyserię, choć po latach mawiała: „jestem dziennikarką, dlatego wiele moich piosenek to po prostu rymowane reportaże”. W tworzeniu potrzebowała jednak więcej swobody, wolała więc szukać własnej drogi gdzie indziej. Narodziny gwiazdy Swoje pierwsze piosenki zaczęła pisać dla Studenckiego Teatru Satyryków, z którym związała się w 1954 r. Prawdziwy sukces przyszedł jednak 9 lat później, kiedy podczas pierwszej edycji Krajowego Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu nagrodzono jej „Piosenkę o okularnikach”. Wkrótce jej piosenki śpiewała już cała Polska. Te najsłynniejsze to: „Ballada o pancernych” (znana także jako „Deszcze niespokojne”), „Dziś prawdziwych Cyganów już nie ma”, „Małgośka”, „Niech żyje bal”. Pisała dla największych: Maryli Rodowicz, Ireny Santor, Kaliny Jędrusik, Violetty Villas i wielu innych. W pogoni za miłością Osiecka pozostawiła po sobie jednak nie tylko około 2 tysięcy tekstów piosenek, ale także wiele anegdot na temat burzliwego życia, które prowadziła. Wielu mężczyzn próbowało okiełznać jej buntowniczą naturę i związać z sobą na dłużej. Głowę stracili dla niej Marek Hłasko, Jeremi Przybora, Wojciech Frykowski, Wojciech Jesionka czy Daniel Passent, któremu urodziła córkę Agatę. „Kobieta, żona, matka – to nie jest do mnie rym” - pisała jednak w jednej z piosenek. Nie potrafiła odnaleźć się w roli strażniczki domowego ogniska. Wolała pozostać artystką. Nie przestawała tworzyć nawet, gdy coraz bardziej pogarszał się stan jej zdrowia, nadwątlonego chorobą alkoholową. Walka z nowotworem, którą przegrała w 1997 r., przerwała jej prace nad spektaklem muzycznym „Zielono mi”, który razem z Magdą Umer miały wystawić na festiwalu w Opolu. Koncert stał się ostatecznie jej muzycznym pożegnaniem. Emisja w TV: Niedziela z... twórczością Agnieszki Osieckiej Niedziela TVP Kultura
Z Joanną Moro, aktorką, odtwórczynią roli Anny German w serialu telewizyjnym o słynnej pieśniarce, rozmawia Krzysztof Lubczyński. W tym roku mija 40 rocznica śmierci Anny German, a serial jej poświęcony, „Anna German”, często jest powtarzany w różnych telewizjach. Jakie jest główne przesłanie tego serialu? Siła wielkiej miłości. Z Szymonem Sędrowskim zagraliśmy słynną parę – Annę German i jej męża Zbyszka Tucholskiego. Myślę, że takiej miłości już nie ma i nie będzie. Między nimi była taka miłość, która się nie zdarza. Bardzo bym chciała, by jak największa liczba widzów poznała, jak pięknym uczuciem darzyli siebie nawzajem bohaterowie tego serialu. Czy musiała się Pani bardzo mocno przygotowywać do tej roli od strony biograficznej? Anna German to postać rzeczywista, niefikcyjna. Jak wyglądały przygotowania? Wydaje mi się, że najciekawszym momentem pracy nad rolą jest jej przygotowanie. Wtedy człowiek jest tak nabuzowany energią, chce się jak najwięcej dowiedzieć. Ja miałam tu o tyle dobrze, że pan Zbyszek Tucholski mieszkał w Warszawie. Spotkałam się też z Mariolą Pryzwan, wielką fanką i biografką Anny German. Ona mi bardzo dużo pomogła. Pokazała mi piękne albumy ze zdjęciami Anny German, często niepublikowanymi. Pokazała mi też rzeczy osobiste Anny German, torebki, szale. Było to niezwykle wartościowe. Uczyłam się specjalnie śpiewu metodą Anny German. Ona miała taki dar od losu, ale generalnie ludzie tak nie mają i tego się trzeba uczyć – tej postawy, jaką prezentowała się na scenie, jak otwierała usta, aby wydobyć tak niesamowicie wysoki głos. Poza tym uczyłam się też włoskiego, bo mamy dwa odcinki właśnie w tym języku. Anna biegle mówiła po włosku i nie było wyjścia –-trzeba było się podszkolić. German mówiła w siedmiu językach, a śpiewała chyba w jeszcze większej liczbie, bo śpiewała też np. po chińsku. Znam język rosyjski, a dzięki tej roli dokształciłam się jeszcze i mogłam sobie w szukać informacji o Annie German w rosyjskich portalach internetowych. I tam, muszę przyznać jest dużo więcej informacji niż w języku polskim. Musieliśmy delikatnie podejść do sprawy. Zdawaliśmy sobie sprawę jaka odpowiedzialność na nas spoczywa. Szymon grał człowieka, który dzisiaj jest, żyje, myśli i ogląda ten serial. Muszę powiedzieć, że pan Zbigniew zwierzał mi się, że jemu się bardzo podoba Szymon w tej roli. Zastrzegał się tylko, że nie jest aż taki przystojny. (śmiech) Anna German urodziła się w Uzbekistanie. Pani pochodzi z Wilna. Czy ten klimat, nazwijmy to wschodni, pomógł Pani tę postać wykreować? Po przeczytaniu scenariusza nie było wątpliwości, że jest to rzecz wielka. Tu nie trzeba dużo wymyślać. Życie napisało taki scenariusz, że w to się po prostu wchodziło i się było na tym planie. Tu miało pewne znaczenie, że jest ten język rosyjski, że się urodziłam w Związku Radzieckim i to mi dało pewną łatwość wchodzenia w tę postać. Ten język rosyjski w dzieciństwie zawsze był wokół mnie. Ja się urodziłam w rodzinie polskiej i w domu mówiło się wyłącznie po polsku, ale jak się chodziło do sklepu to słyszało się rosyjski. Chociaż jako dziecko nie mówiłam po rosyjsku, to pamiętam te przepiękne radzieckie dobranocki. To wszystko rzutowało, że ja poczułam niezwykłą bliskość dla tej postaci. Chociaż jestem osobą zupełnie inną niż Anna German. Ja jestem osobą energiczną, nawet szaloną, i tutaj musiałam stonować, bo Anna prezentowała niesamowity spokój. Było to takie ciekawe przełamanie siebie. Jak się Pani przygotowywała do tej roli, jeśli chodzi o podkładanie głosu w piosenkach? Bardzo chciałam śpiewać w tym serialu, bo zakochałam się w piosenkach Anny German. Nie tylko chodzi o ich melodyjność, ale także teksty. Każda z piosenek miała do przekazania coś istotnego i ponadczasowego. Rosyjscy producenci powiedzieli, że takie timbru głosu nie da się uchwycić. Bardzo walczyli, by uzyskać prawa do piosenek. Przed produkcją serialu nauczyłam się wszystkich utworów Anny German. Na planie była puszczana piosenka German i ja z nią śpiewałam. W momentach a capella śpiewa Władysława Wdowiczenko, ukraińska piosenkarka z Odessy, która ma bardzo podobny timbre głosu i głównie wykonuje piosenki z repertuaru Anny German. Dziś, nie tylko w Polsce, ale w całej Europie coraz rzadziej produkuje się seriale biograficzne. Jak to się stało, że doszło do realizacji serialu „Anna German”? Ten serial powstał dzięki rosyjsko-ukraińskiej firmie producenckiej Star Media. Wład Riaszyn i Galina Bałan-Timkina trzy lata walczyli, by scenariusz powstał, i by ktoś przeczytał. Trzeba było też rozstrzygnąć z jakiego kraju aktorzy mają zagrać i gdzie to ma być kręcone. Projekt był bardzo starannie przygotowany. Dzisiaj takich biograficznych seriali jest mało, raczej robi się sensacyjne, czy obyczajowe. Wyłożone zostały duże środki finansowe, by ten serial powstał. W Polsce serial zyskał dużą publiczność… Moim zdaniem film jest tak zrealizowany, że widz się nie może oderwać od ekranu. W Rosji puszczano codziennie po dwa odcinki i właśnie tak było. Anna German jest w Rosji bardzo popularna i każdy ją zna. Zresztą nie tylko w Rosji, bo w zasadzie we wszystkich państwach b. ZSRR. W Uzbekistanie rok 2011 był rokiem Anny German, która tam jest uznawana za narodową artystkę. Serial był pokazywany w krajach nadbałtyckich, w Niemczech, Izraelu. Niemal w każdym z tych krajów traktują Annę German jak „naszą” i w tym tkwi jej fenomen. Jak doszło do tego, że otrzymała Pani tę rolę? Dzięki castingowi do serialu, o którym dowiedziałam się przypadkiem od koleżanki, które mnie zachęcała: „znasz rosyjski, może zgarniesz rolę drugoplanową”. Dostałam rolę główną. Praca nad serialem to była moja największa przygoda życiowa. Przez osiem miesięcy byłam oderwana od rodziny. Lataliśmy samolotami z planu na plan – zdjęcia były kręcone na Krymie, w Warszawie, we Lwowie, w Kijowie, w Bachczysaraju, we Włoszech. Po emisji serialu stałam się w Rosji prawie tak popularna jak Barbara Brylska. (śmiech) Mam nadzieję, że jakieś kolejne propozycje z Rosji nadejdą. Ja w każdym razie szlifowałam swój rosyjski w trakcie lektury „Anny Kareniny” w oryginale. I na koniec pytanie, które muszę zadać – czy w szkole była może Pani nazywana Jeanne Moreau? Tak. Nazywał mnie tak profesor Mariusz Benoit. (śmiech) Dziękuję za rozmowę. Joanna Moro – ur. 1984 w Wilnie, aktorka polsko-litewska. Od 2003 roku mieszka w Polsce. Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie (2007). Zagrała w większości najpopularniejszych seriali telewizyjnych („Blondynka”, „Klan”, „M jak miłość”, „Na Wspólnej”, „Barwy szczęścia”, „Na dobre i na złe”, „Plebania” , „Ojciec Mateusz”, „Hela w opałach”, „Faceci do wzięcia”). Udziela się też jako piosenkarka, konferansjerka, prezenterka, aktorka estradowa. Anna Wiktoria German-Tucholska – ur. 1936 w Urgeczu (ZSRR), zm. 1982 w Warszawie, piosenkarka, kompozytorka. Laureatka festiwali w San Remo, Monte Carlo, Wiesbaden, Bratysławie, Neapolu, Viareggio, Cannes, Ostendzie, Sopocie, Opolu, Kołobrzegu, Zielonej Górze. Zdobywczyni „Złotej Płyty” za płytę długogrającą pod tytułem „Człowieczy los” (1970). Wylansowała wiele przebojów, „Wróć do Sorrento”, „Wiatr mieszka w dzikich topolach”, „Tańczące Eurydyki”, „Chcę być kochaną”, „Cyganeria”, „Jesteś moją miłością”. Dramatyczny los wojenny jej rodziny w ZSRR dopełnił się tragiczną śmiercią artystki w wyniku wypadku samochodowego, do którego doszło we Włoszech, nieopodal San Remo. Należy do najbardziej uhonorowanych polskich artystek – patronuje wielu ulicom, a na temat jej życia i twórczości powstało wiele książek.
śpiewała po prostu jestem